O tej książce słyszałam
naprawdę dużo. Chyba nikt jej jeszcze nie krytykował i musiałam
się sama przekonać, co w niej wszyscy widzą, co jest w niej
takiego wyjątkowego.
Akcja książki dzieje
się podczas II wojny światowej, czyli moja ulubiona tematyka.
Uwielbiam wszystko, co jest związane właśnie z tym tematem,
dlatego książki, które się z tym wiążą wprost ubóstwiam.
Książka opowiada o
losach francuskiej niewidomej dziewczyny – Marie-Laure LaBlanc i
niemieckim chłopcu, żołnierzu Wehrmachtu – Wernerze Pfennigu,
których ścieżki w 1944 roku przecinają się w małym francuskim,
nadmorskim miasteczku Saint-Malo. A wszystko w książce toczy się
wokół dwóch rzeczy: radia i niebieskiego brylantu zwanego „Morze
Ognia”. Ale zacznijmy od początku.
Marie-Laure, w wieku
sześciu lat, niespodziewanie traci wzrok. Musi się wszystkiego
nauczyć od nowa. Ojciec, aby przystosować ją do nowego życia,
buduje jej miniaturowy plan Paryża, który jest bardzo szczegółowy.
Zawiera każdą ławkę, drzewo, nawet kratki ściekowe. W taki
sposób dziewczyna uczy się poruszać po okolicy. Ojciec dziewczyny
pracuje w paryskim muzeum, gdzie znajduje się słynny brylant „Morze
Ognia”, wokół którego którego krąży wiele legend. Gdy wybucha
wojna i sytuacja w Paryżu staje się już naprawdę niebezpieczna,
rodzina LeBlanc wyjeżdża do Saint-Malo, do brata dziadka Marie. Tam
z kolei, ojciec dziewczynki, buduje jej kolejny model, tym razem
Saint-Malo, a następnie wyjeżdża. Ale wojna dociera również do
tego małego miasteczka.
Natomiast Werner mieszka
w sierocińcu wraz z siostrą, w jednej z górniczych miejscowości w
Niemczech. Strasznie ciągnie go do nauki. Pewnego dnia znajduje
radio, które naprawia. Wieczorami, wraz z siostrą, słuchają
wykładów dla dzieci pewnego francuskiego profesora. Pewnego dnia,
do sierocińca zgłasza się niemiecki żołnierz, aby chłopiec
naprawił pewnej ważnej osobie radio. W nagrodę, załatwiają oni
chłopcu miejsce w szkole wojskowej. I stamtąd trafia on do
niemieckiej armii, jako radiowiec namierzający partyzanckie radia.
W 1944 roku, podczas
nalotów Aliantów na Saint-Malo, losy Marie-Laure i Wernera się
krzyżują. Więcej nic nie powiem, ale naprawdę polecam tę
książkę. Jeżeli chcecie wiedzieć co było dalej z Marie-Laure i
Wernerem – przeczytajcie.
Powiem Wam szczerze, że
w pewnym momencie, czytając książkę, rozpłakałam się. Nie chcę
tutaj spolierować, ale poczułam taki smutek po pewnym wydarzeniu,
że nawet nie wiem skąd wzięły się te łzy. Tak mnie to coś
poruszyło.
Naprawdę uważam, że
„Światło, którego nie widać”, zasłużyło na nagrodę
Pulitzera i chyba jest to jedna z niewielu książek, której nie
żałowałam zakupu.
Osobiście, strasznie
podziwiam Marie-Laure, bo ja chyba nie potrafiłabym odnaleźć się
w takiej sytuacji jak ona. Tym bardziej w tamtych czasach. Teraz jest
trudno, a wtedy to już w ogóle masakra. Dlatego ta bohaterka, jak i
każda osoba niewidoma, ma mój szacunek, bo ja w takiej sytuacji
chyba bym się załamała. Bo jak żyć w taki sposób, pośród
„Światła, którego nie widać”?
Książka powinna
znajdować się na liście książek, które każdy powinien
przeczytać. I pomimo że jest opasła, czyta się ją doskonale.
Krótkie rozdziały, które są przeplatane: teraźniejszość (1944
rok) z przeszłością, latami wcześniejszymi, sprzed i początku
wojny.
Według mnie najlepsza
książka tego roku. Gorąco polecam.
Tytuł: Światło,
którego nie widać
Tytuł oryginału :
All the light we cannot see
Autor: Anthony Doerr
Wydawnictwo: Czarna
Owca
Liczba stron: 636
Moja ocena: 10/10
Książka otrzymała
nagrodę Pulitzera w 2015 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz